KOCHAJ ALBO RZUĆ |
22 lutego 1992 roku brytyjski tygodnik „Melody Maker” po raz pierwszy zamieścił duży, całostronicowy artykuł o Pearl Jam. Artykuł wyjątkowo pochlebny. Jego autor nie ma żadnych wątpliwości: jesteśmy świadkami narodzin wielkiego zespołu. Gitarzyści Stone Gossard i Mike McCready to instrumentaliści na miarę Slasha i Dave’a Navarro. Alive jest utworem równie ważnym, jak Smells Like Teen Spirit Nirvany czy Jane’s Says z repertuaru Jane’s Addiction...
Może trudno w to uwierzyć, ale już kilka miesięcy później „Melody Maker” diametralnie zmieni zdanie o zespole z Seattle. I na równie pochlebne recenzje w brytyjskiej gazecie Pearl Jam musiał poczekać ponad dwa lata. Ciężko na nie zapracować....
Taka już jest brytyjska prasa muzyczna. Są zespoły, które nieustannie wychwala. Są też i takie, których chronicznie nie znosi. Pearl Jam miał pecha i znalazł się w tej drugiej kategorii. Najwyraźniej muzyka grupy była za mało „alternatywna”. W artykułach o Pearl Jam, najczęściej padały słowa: zdrada, wyprzedaż ideałów i komercja. W relacji z jakiegoś koncertu z 1993 roku recenzent „Melody Makera” napisał, że Eddie Vedder śpiewa jak... Phil Collins, którego właśnie rozbolały plecy. Jednocześnie sugerował, że wokalista Pearl Jam cierpi na kompleks Mesjasza. W końcu muzykę zespołu określił obraźliwym mianem cock rocka.
Bez wątpienia nie bez znaczenia były sądy wygłaszane przez Kurta Cobaina. Brytyjskie media zawsze szanowały zdanie lidera Nirvany. A Kurt nie lubił Pearl Jam. Nie lubiła tego zespołu także Courtney Love. To wystarczyło. W oczach dziennikarzy Nirvana była punkową grupą, która zdobyła należne jej uznanie. Za to Pearl Jam po prostu się sprzedał... Zastanawiające, że ten absurdalny spór przenikał również na kontynent amerykański. Że i tam znaleźli się ludzie, którzy z upodobaniem rozdmuchiwali konflikt między dwoma grupami. Brat Morrell, autor książki Nirvana And The Sound Of Seattle, widzi w Pearl Jam jedyną grupę z Seattle zainteresowaną sukcesem komercyjnym. A Eddie Vedder jest dla niego kandydatem na drugiego Bono. Zadufanym facetem zapatrzonym w swoje ego. Trudno chyba o bardziej krzywdzącą opinię. Krzywdzącą zarówno Eddiego, jak i Bono...
Pearl Jam odzyskał w końcu w brytyjskich mediach należną pozycję. Znamienne: stało to się po śmierci Kurta Cobaina. Dopiero wtedy do wielu dziennikarzy dotarło, że Vedder nie jest pozerem. I że sukces Kurta był również jego wielką osobistą tragedią. W kilka tygodni po samobójstwie lidera Nirvany w „Melody Makerze” ukazał się obszerny wywiad z Eddiem. Tym razem dziennikarz nie opatrzył jego wypowiedzi żadnymi zgryźliwymi komentarzami. Uważnie słuchał tego, co wokalista miał do powiedzenia...
Wątpliwe, czy grupa w ogóle zauważyła tę zmianę. Pearl Jam od początku podąża własną drogą. I na pewno nie kieruje się sugestiami dziennikarzy. O wiele bardziej liczy się uczciwość wobec fanów. To dlatego zespół postanowił unikać wielkich koncertów organizowanych na stadionach. Dlatego podjął walkę z monopolizującą dystrybucję biletów firmę Ticketmaster. I dlatego zdecydował się przypomnieć publiczności o swoich punkowych korzeniach...
SZOK
Stone Gossard żartuje, że Green River stał się legendarny wyłącznie z jednego powodu. Na dobrą sprawę nikt za bardzo nie pamięta, kto właściwie w nim grał. Skład grupy zmieniał się nieustannie. Ktoś odchodził, kto inny przychodził. Rzecz dla Seattle jak najbardziej typowa. I stąd trudności w ustaleniu wszystkich nazwisk. Zresztą nie one są tu najważniejsze. Istotne, że to właśnie w Green River Stone Gossard spotkał Jeffa Amenta. Obaj przypadli sobie do gustu. Gdy Green River rozpadł się, postanowili dalej grać razem. Zniechęceni do działalności w Seattle, planowali nawet wspólną wyprawę do Los Angeles. Pomysł poszedł jednak szybko w zapomnienie, gdy Stone i Jeff w jakimś miejscowym barze natknęli się na Andrew Wooda. Po kilku kolejkach piwa zapadła decyzja o założeniu Mother Love Bone...
Andrew Wood uchodził w rockowym światku Seattle za wyjątkowego oryginała. Nie fascynował go punk, nie pociągało go również ciężkie, metalowe granie w stylu Black Sabbath. Andrew czuł się na poły hippisem, na poły glamrockowcem. Jego pierwsza grupa, Malfunkshun, powstała pod wyraźnym wpływem Kiss. Na wzór muzyków z tego zespołu przed każdym koncertem Andrew skrywał twarz pod starannym makijażem. Wood występował solo. Można go było usłyszeć, jak w rozmaitych klubach wykonuje swoje melodramatyczne ballady wyraźnie inspirowane piosenkami Eltona Johna. Ukrywał się wtedy pod pseudonimem L’Andrew The Love Child. W Mother Love Bone nie zaprzestał swoich ekstrawagancji. Mówił o sobie, że jest rock’n’rollowym frontmanem świata. Ubierał się w najbardziej zwariowane ciuchy, jakie tylko można sobie wyobrazić. I niestety brał narkotyki.
Z początku nikomu to nie przeszkadzało. Zresztą w Seattle narkotyki były czymś normalnym. Matt Cameron, perkusista Soundgarden, wspomina, że duży wpływ na stylistykę grupy miało zamiłowanie jego członków do trawki. Wszystkim też dobrze znane były eksperymenty Nirvany z heroiną, ecstasy i LSD. W przypadku Wooda zaszło to jednak zbyt daleko. Kilkakrotnie lądował na odwyku. Wtedy, 16 marca, zażył ogromną dawkę heroiny po ponad stu dniach abstynencji. Efekt mógł być tylko jeden...
Dla Gossarda i Amenta to był szok. I chociaż lada moment do sklepów miał trafić debiutancki album Mother Love Bone, dla obu stało się oczywiste, że grupa nie będzie dalej istnieć. Nie ma sensu kontynuować działalności pod tą nazwą – oświadczył Stone. Pewne jest jedynie to, że ja i Jeff będziemy grali dalej.
Z początku wcale nie było to jednak aż takie pewne.
ZA DARMO
Eddie Vedder chwytał się rozmaitych zajęć. Był nocnym stróżem, pracował na stacji benzynowej... Jego największą pasją była jednak muzyka. Skłócony z cała rodziną, uciekał od swoich problemów w świat rocka. Był wielbicielem The Who. Ogromne znaczenie miała dla niego nagrana przez ten zespół Quadrophenia. Po latach wyznał, że uważa Pete Townshenda niemalże za swojego ojca. Zastanawiał się nawet, czy nie powinien wysłać mu kartki z życzeniami z okazji Dnia Ojca...
Vedder miał w San Diego opinię nieco postrzelonego. Jego przyjaciele uważali, że Eddie albo dokona czegoś wielkiego, albo... umrze. A Eddie rzeczywiście robił wszystko, aby tylko znaleźć się bliżej gwiazd rocka.
Potrafił pracować za darmo przy organizacji koncertu. Zadowalał się co najwyżej pamiątkowym T-shirtem lub możliwością podglądania muzyków podczas próby dźwięku. Pracowałem jako roadie – wspomina teraz tamte czasy. Pewnego razu podczas koncertu Joe Strummera wysiadł prąd. Przez całą godzinę siedziałem z Joe’m w jednym pokoju. To było totalnie surrealistyczne doświadczenie. Pamiętam, że dał mi się sztachnąć swoim papierosem. To był skręt zrobiony w połowie z trawki. Po nim niemalże zwymiotowałem. Nieomalże, bo przecież nie wolno ci wymiotować w obecności twojego bohatera... Tej samej nocy poznałem Jacka Ironsa, który później stał się moim najlepszym przyjacielem.
To właśnie Jack Irons, były perkusista Red Hot Chili Peppers, podrzucił Vedderowi taśmę z nagraniami grupy Gossarda. Eddie jak zwykle poszedł do pracy na nocną zmianę na stacji benzynowej. Potem wybrał się nad morze, trochę posurfował. Wrócił do domu, położył się na łóżku, ale nie mógł zasnąć. Włączył magnetofon, posłuchał muzyki i pod jej wrażeniem napisał trzy – tworzące pewną całość – teksty. Once, Alive i Footsteps. Krótka, dramatyczna opowieść o chłopcu, na którego matka przenosi miłość do zmarłego ojca, i który w efekcie staje się wielokrotnym mordercą i ostatecznie skazany zostaje na śmierć...
Dograł swoje partie wokalne na prymitywnym, czterośladowym magnetofonie, po czym odesłał taśmę do Seattle. Odpowiedź była natychmiastowa: przyjeżdżaj.
Przyjechał. Podobno na lotnisku w ogóle nie chciał tracić czasu na rozmowy z oczekującymi go muzykami. Chciał od razu jechać do studia i zacząć pracę nad nowymi utworami.
SZALEŃSTWO
Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek tego chciałem – wyznał Eddie Vedder w wywiadzie udzielonym w 1992 roku. Co miał na myśli? Oczywiście gwałtownie rosnącą popularność Pearl Jam. Popularność, która zaskoczyła wszystkich. Zespół nastawiał się na spokojny rozwój. Tymczasem wszystko poszło niezwykle szybko. Dodaj wody i patrz, jak Pearl Jam rośnie – żartował przy tej okazji Jeff Ament. Szybko jednak wszystkim przestało być do śmiechu. Sytuacja wymknęła się spod kontroli. Właściwie już na samym starcie grupa traktowana była jak wielka gwiazda. Na przyjęciu z okazji wydania naszej płyty było trzy tysiące ludzi – wspominał szczerze przerażony Eddie. Zabrali mnie do jakiejś dyskoteki wyklejonej naszymi plakatami. Musiałem ściskać ręce różnym Barneyom i Mike’om. Wydaje mi się, że nie byłem na to przygotowany. Myślałem, że wszystko będzie wyglądać inaczej. Że będę siedział gdzieś w kącie i zajadał darmowe przekąski. Ale to nie wyglądało w ten sposób...
Obawy Veddera podzielała reszta zespołu. Choć może z trochę innych powodów. Wszyscy z niepokojem obserwowali, jak nieoczekiwana sława wpływa na Veddera. A wokalista zaczął zachowywać się jak straceniec. Na koncertach wspinał się gdzieś na ściany, na balkony, i stamtąd skakał na publiczność. Podczas jakiegoś koncertu w Teksasie wszedł na dźwigar podpierający konstrukcję dachu. To było czyste szaleństwo...
Nic dziwnego, że Pearl jam postanowił coś zmienić. Wpłynęły na to także doświadczenia z Europy. Po historii w Danii pomyśleliśmy, że może granie na wielkich imprezach nie jest wcale tak istotne – zwierzał się dziennikarzowi „Rolling Stone’a” Jeff Ament. Grupa rzeczywiście zmieniła swoją politykę promocyjną. Choć był to także wybór podyktowany ideologią, a nie tylko troską o własne zdrowie. To dlatego Eddie Vedder angażował się we wszystkie możliwe akcje. Włączył się do kampanii popierającej prawo kobiet do aborcji. Deklarował poparcia dla bojowników o ochronę środowiska. Wziął udział w akcji Rock The Vote. W końcu cały czas starał się utrzymać kontakt z fanami. Odpowiadał na listy, rozmawiał przez telefon, tam, gdzie mógł, próbował pomagać...
Zespół postanowił udowodnić, jak bardzo niesłusznie posądza się go o komercję i wyprzedaż ideałów. Na Vs Pearl Jam zdecydowanie zaostrzył brzmienie. Produkcja jest tu bardziej surowa, niektóre kompozycje – zaskakująco ostre. Grupa nie promowała nowej płyty żadnym teledyskiem w MTV. Muzycy na każdym kroku podkreślali, że mimo kontraktu wiążącego ich z koncernem płytowym Sony, pozostają formacją niezależną. Eddie Vedder nie ukrywał swojej fascynacji grupą Fugazi. Nigdy nie mieliśmy problemów z naszą wytwórni płytową – dodawał Stone Gossard. Mamy tam przyjaciół. Szanujemy ich opinie. Gdy jednak zgadzamy się co do czegoś w piątkę, nie potrzebujemy żadnych cudzych sądów.
DROGA DONIKĄD
Wiesz, zawsze wydawało mi się, że to ja będę pierwszy – wyznał Vedder dziennikarzowi w wywiadzie udzielonym „Melody Maker” dosłownie kilka dni po tragedii lidera Nirvany. To był bardzo długi wywiad. A właściwie bardzo długi i bardzo osobisty monolog. Nie znałem go zbyt dobrze. Ale obaj mieliśmy ze sobą sporo wspólnego. Nie czuję się dobrze bez niego. Ciągle mówię o nim, jakby jeszcze był tu z nami...
Wiele rzeczy zostało powiedzianych. Tyle gówna o nas napisano. Ale teraz żadna nie ma to żadnego znaczenia. Chcę wierzyć, że on po raz drugi przemyślał wiele z tych rzeczy, które kiedyś o nas powiedział...
Dzień wcześniej Pearl Jam wystąpił w programie telewizyjnym Saturday Night Live. Zespół wykonał w nim tzry piosenki: Not For You, Rearviewmirror i Daughter. W tej ostatniej w finale Eddie zacytował fragment utworu Neila Younga Hey, Hey, My, My (Into The Black). Tego samego, z którego Cobain zaczerpnął do swojego pożegnalnego listu słowa It’s better to burn out than to fade away...
Nie mam pojęcia, dokąd zmierzamy – przyznał po tym występie Vedder. Być może donikąd....
ALUZJE?
Vitalogy to dla Pearl Jam bardzo ważny album. Może nawet przełomowy. Po wydaniu Vs pojawiły się głosy, że grupa straciła impet, że Vedder nie za bardzo wie, o czym chce śpiewać. Że jego nowe teksty nie mają mocy piosenek z Ten. I chociaż Vs to dobra płyta, to jednak z częścią tych opinii można się chyba zgodzić. Być może dlatego, mimo ustalonej pozycji rynkowej, zespół zaryzykował kolejny eksperyment. Nagrał Vitalogy. Płytę jeszcze ostrzejszą od Vs, momentami nieomalże punkową...
Chyba nie przypadkiem część tekstów z Vitalogy traktuje o śmierci i samobójstwie. I chyba nie przypadkiem na intrygującej, zaprojektowanej w formie książki, okładce, obok różnych informacji znalazła się także i ta o najczęstszych przyczynach śmierci młodych ludzi. Chociaż zespół zdecydowanie temu zaprzeczał, fani odbierali to jako aluzję do samobójstwa Cobaina.
Wokalista Pearl Jam udzielił ostatnio obszernego wywiadu tygodnikowi „New Musical Express”. Wyznał, że jest bardzo zadowolony z nowej płyty. Opowiadał o obecnych muzycznych fascynacjach. Sprawiał wrażenie człowieka spokojnego i wyciszonego. Jakby bardziej pogodzonego ze światem. Zaraz, na samym początku rozmowy zaznaczył: Wydaje mi się, że teraz rzeczy idą w dobrym kierunku...
PRZEPŁYW ENERGII
Zanim jeszcze cokolwiek z nim zagraliśmy, pojechaliśmy na jego farmę – opowiadał nie tak dawno na łamach „Guitar World” Jeff Ament o swoich pierwszych spotkaniach z Neilem Youngiem. Siedział w bawialni i grał na gitarze akustycznej. Gdy on gra, to staje się jego częścią. Cały czas się mylił. Ale to nie miało żadnego znaczenia. To wszystko brzmiało tak pięknie...
Podziw Jeffa podzielają także inni muzycy Pearl Jam. Nawet z nim nie rozmawiałem – przyznał Stone Gossard. Po prostu patrzyłem na niego na scenie, on patrzył na mnie, i zwyczajnie czułem to, co należy... Podobne wrażenia ze współpracy z Youngiem miał też McCready. Nigdy przedtem nie czułem takiego przepływu energii. Gdy po raz pierwszy razem zagraliśmy „Rockin’ In The Free World”, odczuwałem jakieś niezwykłe ciepło, które ogarniało całe moje ciało...
Jaki będzie ostateczny efekt tej współpracy? Trudno powiedzieć. Jedno jest pewne. Bez wątpienia będzie to płyta godna uwagi.
Jak to mówił Jeff Ament? Dodaj wody i patrz, jak Pearl Jam rośnie?
ROBERT SANKOWSKI